(…) wciąż przeszywa mnie strach, czy ty może, moja mała, nie jesteś w ciąży? Wiem, nie mam prawa tak głęboko wtykać nosa w nie swoje sprawy, jednak gdy bez odrazy wetkniesz nos w sam środek kupy, wówczas przestaje ona śmierdzieć. Nie jesteś? No to świetnie, kamień spadł mi z serca. Dzięki Bogu, w takim razie jesteś wolna jak ptak i możemy ruszać dalej. Dziecko z niewłaściwym człowiekiem to tragedia, lepiej żebyś nigdy się o tym nie przekonała. No dobrze, na czym to ja skończyłam? Aha, na przystojnym księdzu i pierwszym policzku otrzymanym od ojca! Po mszy byliśmy zaproszeni na obiad do żony burmistrza, która bardzo szanowała moją matkę za to, że pomogła jej urodzić trzy córki i dwóch synów, same ciężkie przypadki, porody nożne albo pośladkowe, jednak matka za każdym razem w ostatniej chwili zdołała odwrócić dziecko tak, jak należy. Pamiętam to jak dziś, wielki kamienny taras na podwórzu pod kwitnącą lipą, kilka połączony stołów pełnych jedzenia i picia. Świętowaliśmy chrzciny najmłodszej córeczki, otrzymała imię Erazma, na cześć mojej matki… Wszyscy tam siedzieliśmy, my, dzieci jadłyśmy w ciszy i skupieniu starając się nie pobrudzić białego obrusu i zważając żeby metalowe sztućce nie powypadały nam z rąk, gdyż w domu zwykliśmy jadać przeważnie drewnianymi łyżkami albo rękoma. Matka rozmawiała z panią Egle, krawcową, którą w okolicy nazywaliśmy Igłą, żeby wzięła mnie na czeladniczkę po małej maturze, ja zaś jak zaczarowana podziwiałam jasnozieloną sukienkę krawcowej zastanawiając się czy kiedykolwiek nauczę się szyć tak fachowo i zręcznie.
Tuż obok gospodarza siedział młody kapłan, niezwykle grzeczny i rozmowny. Wszystkie kobiety spoglądały na niego z zachwytem, a kapitanowa z żoną księgowego, swoją najlepszą przyjaciółką, kopały się porozumiewawczo pod stołem. On sam prawdopodobnie niczego nie zauważał, mówił o Miłości Bożej jako swoim posłannictwie, z którego był dumny. Po deserze, cieście figowym, zapytał nas, dzieci, kim chcielibyśmy zostać, gdy dorośniemy. Córka kowala, chuderlawa Nelka, która robiła babki z błota, odpowiedziała, że będzie cukierniczką, jej brat, mały Wiesio, który zawsze pokasływał, powiedział, że będzie lekarzem, Sergiusz chciał być burmistrzem jak jego ojciec, nic nie robić tylko palić fajkę… Dorośli zaś słuchali uważnie i od czasu do czasu się uśmiechali. Wszystkie dzieci miały gotową odpowiedź. Krzysztof pragnął zostać marynarzem, może nawet kapitanem, co było bardzo nie w smak synowi kapitana, który chciał pójść w ślady ojca, toteż omało nie pobili na pięści.
– Morze jest ogromne. Jest mnóstwo statków i mnóstwo miejsca dla wielu kapitanów – uspokoił ich młody ksiądz.
Mały Ferdynand chciał zostać kapłanem, na co ten tylko pogładził go po głowie, zaś jego matce wyplatającej koszyki aż oczy zwilgotniały ze wzruszenia. Gdy przyszła kolej na mnie, byłam całkiem zmieszana, paraliżowała mnie trema, że ci wszyscy ludzie przy stole oczekują na mój występ. Ręce pociły mi się ze zdenerwowania, więc wycierałam je w białą sukienkę, na której pozostawały tłuste ślady, gdyż nie zdołałam rozciąć kotleta nożem, lecz chwyciłam rękoma.
Wiedziałam, że matka pragnie żebym została krawcową, lecz ja pragnęłam tylko nosić piękne sukienki i paradować w nich po mieście. Wtedy nie było modelek, a przynajmniej nie w tak prowincjonalnej okolicy, chyba tylko w ilustrowanym katalogu, który Igła kupiła za granicą, a ja lubiłam go przeglądać, gdy tylko nadarzyła mi się okazja. Ojcu nawet wydawało się, że po małej maturze powinnam się zapisać do szkoły nauczycielskiej, podczas gdy Krzysztof był przekonany, że zgodnie z tradycją rodzinną zostanę akuszerką. Młody ksiądz patrzył na mnie z zaciekawieniem, a mnie zaczęło się kręcić w głowie ze zdenerwowania wobec audytorium. To były zupełnie inne czasy, nie było w zwyczaju żeby dzieci rozmawiały przy stole, chyba że zostały o coś zapytane. W niektórych rodzinach nawet zwracano się do rodziców w osobie trzeciej, ale mój ojciec był temu przeciwny. Zaczęłam się jąkać:
– Ja będę… ja będę… – a potem nagle doznałam olśnienia i powiedziałam z dumą, głośno i wyraźnie, tak, żeby wszyscy mnie usłyszeli:
– Ja będę kochanką!
Skąd mogłam wiedzieć, że moje słowa wywołają taki skandal?! Przy stole zapanowało milczenie. Szczerze mówiąc oczekiwałam raczej, że usłyszę brawa i okrzyki zachwytu za to, że udało mi się wymyślić coś oryginalnego. Matka zrobiła się bardziej czerwona niż ciężarne kobiety wydające na świat dzieci w trudach porodu, burmistrzowa skamieniała, zaś jej mąż głośno zakaszlał.”
Diana Rosandić (ur. 1964) – chorwacka poetka i pisarka, autorka pięciu tomików wierszy, sześciu powieści, zbioru opowiadań oraz literatury dla dzieci i młodzieży. Tłumaczona dotychczas na słoweński, angielski, niemiecki i hiszpański.
Mieszka i tworzy w Rijece.