Bojan Veka Vekić – Antyreklama poety

Antyreklama poety

otchłań obnażonej prawdy otwiera mi oczy
cisza jest miarą poczucia własnej godności gdy
ludzie coraz częściej chodzą na seanse grupowe do psychiatry tylko po to
żeby pokazać się w dobrym towarzystwie
wyraźnie nie nadąża za moim krokiem którym mój cień obojętny
bliscy ludzie umierają bez prawa do błędu
płatne kochanki poetów którzy odejmowali sobie od ust żeby stracić niewinność
śmieją się z billboardów z których zbudowaliśmy własne mury w sercach
skazanych na celibat gdyż poeci akumulują świat na wiele sposobów
najczęściej podchodzą do niego z uzasadnioną dozą
użalania się nad sobą z którego zbudują sobie karierę
słońce na plecach objaśnia bożą wolę memu przyszłemu szkieletowi
zgiętemu od uśmiechu po łzy
poczyna sobie triumfalnie w ciszy trumny na samą myśl że jest
zwykłym wytworem apartheidu w chwili gdy nasze usta kotłowały się
w solidnej truciźnie leczniczych kłamstw w głosie rozsądku oskarżonego
o wypływanie na powierzchnię lasu popiołu współcierpiących na cześć zbawienia
tutaj natura wymyśliła boga o wielkim poczuciu humoru
ponieważ prawda jest namacalna dopiero oglądana z dystansu czasowego
jest ona azylem nieba nie dość wielkiego by zatrzeć ślad
albo przyszłość przecięta naszym dojrzewaniem gdy poezja jak niebo
zostanie rozdrapana
noc zakrada się do swej zdobyczy w morowym pomniku duszy przy tej okazji
mej ekscytacji
nie znajduję poza wierszem czasu zabranego na wyrównywanie rachunków
z pustką we mnie
jestem świadkiem przyszłości której nie wypróbuję na własnej skórze
(to takie nieszczęście żyć w przyszłości że aż mi wstyd się do tego przyznać)
jestem wykiełkowanym ziarnem szczęścia nad ofiarnym katafalkiem
a oko szczęście skierowane jest do środka jakkolwiek śmierć celuje w przeciwnym kierunku
jak sprawiedliwość co zadowala skazanego na śmierć
(pomyślałem jak było ciężko mojej matce pogodzić się
z faktem że najprawdopodobniej urodziła poetę
co można było podejrzewać od razu gdyż na wszystkie możliwe sposoby
opóźniałem swoje narodziny)

 
Jak zwykle witam wschód słońca

(moja matka nie jest winna że urodziła poetę
tak się zaczyna każda moja rozmowa z bogiem)

teatralna atmosfera z perspektywy biblijnej i przyszłość
jak kamień na szyi walczą kto pierwszy wprowadzi w czyn dokonany
moją szczerość
noc jest samolubna na niemrawym wietrze z którym wiążą się pierwsze oznaki
starzenia albo reakcji meteopaty na młodość, której wszystko przeszkadza
kochankowie których cienie wyganiam ze ścian teraz już wytykają na mnie palcem
ani na chwilę nie odwodzą mnie od samobójstwa, z którego najwięcej
korzyści wyciągnąłbym sam
i wiatr się stopił z ich troską o poetów co sami sobie wystarczą na wiersz miłosny
dalej na ścianach widzę sępy na miarę moich kości i niebo oblane
potem między popiersiami łzami przez które raz
płakałem do śmierci

 

Pikanterie śmierci poety

dziko wyrosłe światło księżyca na brzegu mojej przyszłej urny
zamyka się w sobie przed nieistnieniem boga, co miał być aksjomatem
na barykadach ojcowskiej troski o swoje stado na skraju przepaści
godni i biografie powietrza dla zatopionych na dnie
nadzieje skłonne złudzeniom i moralności konkubiny skazane na celibat
tutaj łzy doprowadzone są do znaczenia
trzymając w odpowiedniej odległości strach przed latami
co odchodzą jak resztki kultury rurami kanalizacyjnymi
lewituję wokół podniecenia własnej zbędności
ta świadomość rzuca mnie w kilka mniejszych i większych
kaskad i wodospadów mroku co wpędza w depresję latarnię uliczne
powiedzmy że chciałem w mroku ujrzeć jasno kontury tej ciszy
na rozstaju dróg między dzieciństwem a objawami mentalnymi

żebranie czasu w groteskowej rzeczywistości
dwojga zakochanych w sobie tragików
nad logiką nieba na czele kolumny szoku kulturalnego
któremu na początku emocje strzelają w potylicę
wszystko wskazuje że to dla mnie jedyne bezpieczne miejsce
pod sklepieniem niebieskim
chwila inspirowanej daremności hamuje ucieleśnienie
bożego zamysłu co do mego rozumu
noc wystawia na widok katów śmierci którą postrzegam
jako wyrok uwalniający
patrzę na ożywioną przyrodę pokuszenia co tylko
leczy dysmorfofobię
szukając pocieszenia w podwójnej rzeczywistości świadczę
jak pomnik o surowości dzieła bożego
co nagle przyjmuje kształt swoistej kpiny z męki nieszczęśnika

tej nocy moja tachykardia pastelowej barwy skóry ducha
w której wygląda się nader atrakcyjnie
oraz rentgen śmierci w oczach zobojętnia przyłapanego na gorącym uczynku
na przekór depresji noworodków i doświadczenia tych snów
w posocznicy nieba od myśli szalonych od samookaleczania
(gdy w twoim niebie śpi cała wierchuszka Serbskiego Kościoła Prawosławnego
i wszystkie możliwe odłamy duchowne naszej jednobrzmiącej serii
poetów co nie wyrzekną się ani Karadżicia ani Mladicia
co będą szkalować moją poezję za deprawowanie młodzieży i
fałszowanie historii)

dlaczego rzuciłem się na własny cień żeby uratować to co jeszcze
można uratować z moich rąk

należałoby pozwolić nieboszczykom spokojnie umrzeć

 

Ogłoszenie miłosne

miłości moja
mam dwadzieścia siedem lat i wciąż jeszcze sypiam
z kotami choć właściwie tylko one ja zaś jak każdy
z naszych największych martwych poetów przez całe dnie kryję się
przed samym sobą wśród narzekań na niesprawiedliwość której
jak amerykańskiej polityki nie widać końca
klnąc się na swą pustą kieszeń i jego najlepsze zamiary
czekam żeby powiedzieć coś wzniosłego wobec czasów
z zimną krwią po dzisiejszym łomocie zebranym od dzieci sąsiadów
by popisać się przed dziewczętami, co podążają za modą
(według opinii ich katechety) i dlatego nie noszą majtek
przyznaję że bardzo pragnę przeżyć sam koniec
świata razem ze swymi kotami żeby udowodnić dlaczego dlatego
myję zębów i nie opowiadam kawałów że nie jestem pedałem ani
obcym agentem kiedykolwiek pomyślę że nawet wszyscy Serbowie
nie są lepsi od mego jedynego w życiu przyjaciela
zwariowanego muzułmanina

 

 

in memoriam

wychodzę ze skóry na najbliższy cmentarz żeby starannie wypełnić
czas przeznaczony na randkę
(w tym cała moja dzisiejsza troska)
ledwie co nie na darmo się urodziłem zbieram w jednym miejscu
cmentarne łzy z których czynię schronienie przed słońcem
wyostrzonym wbrew woli boskiej
łzy mają sens i cel gdy mogą płynąć też w nadziei
jaką pamiętają tylko poeci
z grobów pełnych nadziei w pół zdania poeta
przeklina swój los wobec ściany milczenia po drugiej stronie
powiedzielibyśmy że to całkiem zrozumiałe jak na samobójcę
lecz zadziwia bóg który spogląda na to spokojnie z raka złośliwego przyszłości
napiętnowanej jego pychą
(pierwsze spotkanie upłynęło nam pod znakiem wzajemnej antypatii)

About agnieszkazuchowskaarendt

tłumaczka literatury serbskiej, chorwackiej, bośniackiej (ponad 20 opublikowanych tytułów) autorka opowiadań ("Znikomat", 2009) sporadycznie wierszy ("Biała masa tabletek", 2005), pisarz do wynajęcia (ponad 15 powieści napisanych anonimowo lub pod pseudonimem)
This entry was posted in Uncategorized. Bookmark the permalink.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s