„Noc zbyt wielka na moje rozgwieżdżone czoło“
Branko Miljković
Ogień, co w tobie płonie
nigdy nic nie oświetli.
Czujesz, drżą ręce Demeter,
dłonie w gorączce bez nieśmiertelności.
Krzyk Demofonta.
Kurz jest jedynym dziedzictwem
w ptasim dziobie pył popiołu,
na niebiański kobierzec
– gwiazdozbiór Liry.
Ogień, co w tobie gaśnie
jest tym, którym świecą gwiazdy.
Rzeka
Przychodzę tu aby bać się świata.
Zbieram się jak kamyki na brzegu.
Drżę,
starannie zakamuflowany wędką,
symbolem odwagi bezrozumnej.
Jakby po dnie rzeki brodziły krwiożercze smoki,
co wychodzą na ląd by gwałcić nasze kobiety
i pożerać dzieci,
a nie strachliwe ławice niewinnych ryb,
dawno zatrute naszą egzystencją.
Pejzaż zabarwiony miedzią
niedbale podsyca obawy.
Opodal płoną stosy,
Potomni palą przeszłość.
Ponad górami zmęczony żongler
bezsilnie wymachuje płonącą obręczą.
Wszystko obraca się w popiół.
Ja, mała papierowa urna.
Tylko rzeka wije się obojętnie
pewna w naszych przywidzeniach.
Bez trwogi, świadomości i pragnień.
Wciąż na nowo obmywana.
Beztroska.
Sama.
Nie zna nawet własnego imienia.
Nokturn
Оto requiem bez adresu.
Jeśliś spragniona najczulszego dotyku,
boskiego,
przenieś się w czasie i stań się fortepianem
Szopena.
Urodziłem się jesienią,
wśród woni martwej natury;
(Pozór błogości to zapach nadgniłych pigw
i zasuszonych winogron).
Jeśli cień jest częścią ludzkiego ciała,
łatwo jest chodzić po ścianach,
leżeć na wodzie,
owijać się wokół zniszczonych gniazd.
W takim razie zaiste wspaniałe z nas ptaki.
I mrok pulsujący.
Mrok żywy.
Triumf murów
Budzi mnie brak oddechu.
Zimny jest dotyk kątów pokoju.
Jestem głębokim kanionem
gdzie odbija się echem postać bezimienna.
I zanim głodne sępy
otoczą go skrzydłami,
rozpaczą przewyższy grafitowe chmury.
Gdy niebo surowe
śmierć jest łagodna jak matka.
I wszystko jest bolesne, znajome,
nim potrzeba widoku nie spowoduje dialogu.
Zaskrzypią kości za ciszą
– w języku ojczystym ciszy.
Zegarek charms
Człowiek uwięziony w zegarze
kroczy cyklicznie po cyferblacie.
Szaleńcze, długie okręgi.
Pędzi za małą wskazówką,
uciekając przed ostrzem wielkiej.
Czasem podrapie go sekundnik,
którego używa jak liany
by przeskoczyć z jednej cyfry na drugą.
Na siódemce zbudował dom.
Przy szóstce często płakał.
Przy dziewiątce śmiał się z niedoli…
Wkrótce wszystko mu się znudziło.
Wyraźnie wyczerpany i zmęczony,
usiadł przy ramce z datą,
wyciągnął szyję do szklanego nieba,
czekając aż nożyce czasu
zetną mu głowę.
Slađan Milošević ur. w 1978 r. w mieście Vranje (Serbia). Dyplomowany prawnik. Opublikował tomiki wierszy Ваздух у шаци („Powietrze w dłoni” 2008, nagroda „Szal Maticia”)oraz Демофонтов крик („Krzyk Demofonta”, 2013). Publikuje w czasopismach literackich. Mieszka w Belgradzie.