Początek października 2002. roku, przyjechałam z zapadłej prowincji i oczywiście niezbyt oryginalnie, trafiłam najpierw na Rynek. Usłyszałam dźwięki gitary elektrycznej i pomyślałam od razu: „Ten facet musi dla mnie zagrać!”, choć nie miałam jeszcze pomysłu, co gdzie i jak. Z miejsca ruszyłam do „Cafe Manekin” przy ul. Tomasza, gdzie pokazałam swoje wiersze i rysunki i „zaklepałam” wieczorek autorski na 18. października. Po pół godzinie wróciłam na Rynek i ze śmiałością ignoranta podeszłam do Roberta:
– Hej, fajnie grasz, nie zgodziłbyś się zagrać na moim wieczorku?
– Czemu nie? – odparł z prostotą Robert i nie zadając zbyt wielu pytań, wysłuchał cierpliwie szczegółów. Po chwili odwiedziliśmy razem „Manekina” by ocenić warunki i akustykę miniaturowego wnętrza kawiarni.
I tak, nim jeszcze dotarłam z plecakiem do akademika, miałam załatwiony pierwszy wieczorek w Krakowie, w dodatku, z oprawą muzyczną. W swej naiwności, niczego nie podejrzewałam i wydawało mi się, że skoro poszło tak łatwo, to w tym mieście wszystko jest proste i możliwe. Okazało się jednak, że w Krakowie możliwe jest niejedno, ale niekoniecznie w tym znaczeniu, którego bym sobie życzyła; szczególnie na odcinku dialogu: artysta-miasto.
Na pół godziny przed rozpoczęciem wieczorku beztrosko wkroczyłam w podwoje „Manekina” pewna, że Robert od dawna jest w lokalu i stroi gitarę. Wtem zadzwonił telefon:
„Słuchaj, nie wiem jak cię przeprosić, możesz mi dać za to w twarz, jeśli chcesz, ale nie dam rady dziś zagrać. Zatrzymano mnie na rynku za muzykowanie bez zezwolenia i jestem na komisariacie”
To była moja pierwsza lekcja życia w Krakowie i koniec złudzeń, że miasto jest dla artystów jedną wielką Jamą Michalika. Niestety, od czasów „Zielonego Balonika” upłynął cały wiek.
Oczywiście Robert miał okazję zrehabilitować się za „niezagrany” wieczorek. Cztery lata później znów spotkałam Roberta grającego na Rynku.
– Hej, pamiętasz mnie? Prowadzę teraz Poetycką Wolną Trybunę tutaj, w „Molierze”… – wskazałam głową w kierunku Szewskiej. – Takie cykliczne spotkania artystyczne… Może zagrałbyś w przyszłym miesiącu? – zapytałam.
– No pewnie, przecież jeszcze jestem ci winien za tamten wieczorek trzy lata temu – odpowiedział Robert i zapewnił, że tym razem uczyni wszystko, by nie zostać zatrzymanym w dniu występu.
Tutaj pozwolę sobie na jeszcze jedną osobistą wycieczkę; wkrótce po feralnym wieczorze wpadłam do mieszkania kolegi, rodowitego Krakusa. Ten nagle zapragnął pochwalić się przede mną kolekcją płyt.
– Patrz, kogo nawet mam! – wetknął mi w ręce płytę Pieculewicza. – To jeden z najlepszych gitarzystów w Polsce, może nawet najlepszy! – dodał z dumą. – A wiesz, gdzie gra? U nas na Rynku…
– Wiem, znam go – odpowiedziałam. – Miał zagrać na moim wieczorku…
– A co, nie zgodził się? No pewnie, taki jak on byle gdzie nie zagra… – westchnął.
Po takim komentarzu staje się jasne, kim dla mieszkańców Krakowa (i nie tylko) jest Robert Pieculewicz i jak wielkie znaczenie ma jego obecność na Rynku.
Od siebie dodam tylko, iż Robert zgodził się zagrać na mojej imprezie nie dlatego, że było to „nie byle gdzie” ani że ja jestem „nie byle kto”, ale po prostu dlatego, że choć mógłby sobie pozwolić na marudzenie i wybrzydzanie, jest normalnym, skromnym i otwartym człowiekiem, w którego naturze bynajmniej nie leży “gwiazdorzenie”.
Robert Pieculewicz gra na Rynku Krakowskim od 1991 r. Przez pierwsze trzy lata, nie było z tym żadnych problemów, lecz gdy zmienił się prezydent miasta, rozpoczęły się zarzuty pod adresem muzyka, wskutek czego był wzywany do Sądu Grodzkiego ponad dwadzieścia razy.
Osoby, którym “nie podobała się” muzyka Robert szczególnie upodobali sobie Art. 51 § 1. Kodeksu Wykroczeń:
„Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.”
Paragraf ten ma korzenie jeszcze w czasach stalinowskich, gdy władza potrzebowała uniwersalnego, giętkiego prawa i paragrafów-wytrychów, którymi w razie potrzeby łatwo było „zgnoić” obywatela pod byle pozorem. Okazuje się, że dla niektórych osób artykuły prawne z czasów „słusznie minionych”, mogą okazać się nader przydatne. W ten sposób w przeciągu paru lat wyegzekwowano od Pieculewicza ok. 5 tys. zł w ramach grzywien. Najwyższa kara, jaką orzeczono wobec niego to 7 dni aresztu (właśnie w 2002.), którą sąd II instancji zamienił na 450 zł grzywny.
W końcu, jeszcze za czasów kadencji prezydenta Lassoty, wydano Pieculewiczowi zezwolenie na grę na gitarze elektrycznej w obrębie Rynku, jednak zabroniono używać wzmacniacza. Tłumaczono, że zbyt wiele decybeli z małego, przenośnego „pieca”, może zaszkodzić zabytkowym murom kamienic. Zapomniano także o znaczeniu obecności Roberta na krakowskim Rynku oraz o tym, iż muzyk ten, od wielu lat związany z miastem, swoim działaniem i twórczością przyczynia się znacznie dla promocji miasta. A z pewnością robiłby w tym kierunku jeszcze więcej, gdyby nie kłody, jakie co jakiś czas rzucają mu pod nogi, osoby, którym nie podoba się jego muzyka.
Robert Pieculewicz pokochał muzykę już w dzieciństwie, pierwszą gitarę otrzymał w wieku 11 lat i już wkrótce zapragnął zagrać wszystko, co tylko usłyszał.
Do roku 2004. udzielał się muzycznie w zespołach: “Vendetta” oraz “Revolucja” Jacka Dewódzkiego (eks-wokalisty zespołu Dżem). Obecnie Robert gra w zespołach “Wspólnicy Czasu” i “Las Vegas Parano”. Jest również członkiem zespołu coverowego „Mouse”. Od 2003 roku zaangażowany w projekt “Nie trać wolności”, udzielając się w nim, zagrał setki koncertów w całej Polsce.
Pod swoim nazwiskiem wydał pięć solowych płyt: „Poszukiwacze Szczęścia” (1994), „Czardasz” (1995), „Fly Free” (1996), „Speed Limit!” (2000) i „Electric Heart” (2000).
W 2006 roku podpisał kontrakt płytowy z francuską firmą fonograficzną Crystal Planet, która wydała jego album “Blue Metal” pod pseudonimem artystycznym Steve Allen. Płyta jest obecnie promowana we Francji. Oprócz tego Robert udziela się w różnych projektach, do których linki można znaleźć na jego stronie: http://www.pieculewicz.com/
A tych, którzy zechcieliby ocenić, czy muzyka Roberta Pieculewicza im się podoba, czy raczej należałoby z nią walczyć, zapraszam na spacer po nocnym Krakowie:
http://www.youtube.com/watch?v=bJM9NSid_8o
a następnie na Wawel:
fajny tekst, pokazuje jak trudno czasami jest wyżyć ze swojej pasji…
Dzięki …